między mitem a kowadłem
Dodane przez ElminCrudo dnia 15.05.2008 16:23
pan lubi tak patrzeć i mieć nad moją głową przewagę
o ten szerszy horyzont do którego zwyczajnie nie sięgam
za to dzięki panu wiem że istnieje i gdzieś się rozciąga więc
sprowadza mnie pan do wartości szyby przez jaką
śmigają w przód lub w tył kadry przez co wolno dowolnie
wybierać z klatek wszystkie czynniki pierwsze aż
ostatnie poczuję zupełnie inaczej chociaż
rezultatem wysiłków nadal jest rzut na ścianę
tam pokracznym cieniem kuśtykam z kąta do kąta
usiłuję się oblec w jakiekolwiek giezło normalności chowając
cholerną pietę z cerowaną jak stara skarpeta skórą
oszukuję wpasowaniem w banalność jaka ma prawo się zdarzyć
i zbyt często z prostotą głupola tłumaczę się z siebie
ze strachu przed głębią nie wiadomo komu udowadniam
przyziemną rację własnego bytu jako nadrzędny dar życia
chociaż od początku byłam i zostanę jajem z niespodzianką
zatem nie ma znaczenia czy po czasie potwierdzam sens nie przymus istnienia
nie umniejsza się wcale rozsądek tej drugiej dużo bardziej humanitarnej racji
z prawem do łaski eutanazji którą brzydzi się cywilizowany świat zostawiając
wolne wybory naturze tak skłonnej do ekscentrycznego wybiegania
w bezkształt jakim od wieków żywią się foremni zyskując skalę porównania


popadam w nałogi i natręctwa


zarzucam pana zdaniami równie zdeformowanymi jak ja chcąc
zagadać wiele utartych myśli zlatujących się z żarłocznością sępów
kiedy nadarza się okazja jest pan jedyną brzytwą i łapię się
mając szczęście że będzie szarpana tylko wątroba odrastając
niekiedy o zdrowszy kawałek co wpływa na przemianę
z uwzględnieniem szczególnych środków podanych spod folii
jak bilet na nieoczekiwany rejs wtórny latawcem przez tunel pamięci
gdzie mieszkał kiedyś bóg i raz jeden mogłam go zobaczyć
nie mając pojęcia kim jest i dlaczego spokojnie pozwolił
utopić się w rzece dobremu nauczycielowi gdy
przemierzała szosy dekawka ze światłami zawieszonymi
na brzegu chusteczek a matka nie sprawiała jeszcze wrażenia
znaku zapytania na skrzyżowaniu ambiwalencji ze spuszczonym wzrokiem


prawie nauczyłam się chodzić niskopiennie


przez ten sam korytarz wlokę się wciąż prowadzona za rękę
do wątpliwego celu który pan potrafi dokładnie określić a ja sama
też już wiem czym mógłby się skończyć ale nadal nie mam pojęcia
czym skończył się faktycznie a co w każdej chwili może nastąpić
i jest tak samo jasne jak brak majtek pod kitlami czy obleśny uśmiech
od którego nic nie zależy w początkowej fazie namacalnie a potem
zależy wszystko czego przez długie lata nie można dotknąć
a co normalnie dotyka się przecież bez żadnego problemu
oraz to co zawsze i w każdym jest z rzeczy samej nienamacalne
stanowiąc najistotniejsze jądro lawiny myśli


przychodzą bezładnie same


kołyszą ścianą przy suficie i podłogą
kolejny raz szukam przez sen embriona
znowu zajmuję jego pozycję wyjściową
po każdym ujęciu przez klapsy
pojawiam się na pana szybie
szeroko-metrażową projekcją