Mech wspomina przemiany
Dodane przez Krzysztof Peregrinus dnia 26.10.2007 19:47
Gdy pierwszy raz zapuszczał chwytniki,
kora była nadal miękka i cienka jak papier,
i choć później stwardniała, mówił jej czule:
''mamo'', ''bruzdko'', ''domku''.
Widział śniadanie na trawie, para golasów
jadła, gdy wtem odkryli, że ciało i że śniade -
ukryli je w krzakach jakby mogło im wrócić
choćby chwilę z dzieciństwa.
Mijali go też pielgrzymi z parafii Godota,
twarze o cierpkim grymasie amatorów
owoców każdego z obu drzew - pytali
quo vadis tak samo jak quomodo vales.
Milczał, gdy szli, ćwiczył się w spokoju,
gdy odchodzili, sam, drętwiejący i doskonały,
zielony, choć już łamało go w brązach.
Skarżył się sobie: ''paproć ma ciemne kłącze,
buk - olśniewającą koronę, a moje listki
jaki wiatr potrafią złapać?'' Martwił się,
ile potrwa zamiana w torf, ile obumarcie,
wejście w naczynia innych roślin, w jeszcze
potężniejszy łańcuch pokarmowy.
Jako spokojny lokator lasu, nie nosił się
jak nosek klonu, nie wścibiał w cudze światło,
zasypiał zawsze na lewej stronie drzewa,
w północnym zakamarku.
Nie przeszkadzało mu to na razie,
że drzewa rozpościerają liście jak tarasy,
że zapuszczają korzenie w najtwardszej ziemi.
''Przede mną stworzono już tysiące lepszych
i tysiące lepszych wygubiono''.
Upływ czasu i ewolucja zepchnęły go do niszy,
w cień Drzewa Życia - czeka teraz sobie,
smakuje rosę i karmi się powietrzem,
jakby wcale nie był z ciała,
a może i z ducha.