Żywopis
Dodane przez Dariusz Sokołowski dnia 06.05.2024 08:11
Nocne pociągi
kiedy milknie obejście zacicha dom cały
a do okna się sączy szum i ciemność nocy
wyławiam z ich rejestru tonu głosów skali
jakieś tęskne dudnienie zawsze jeden motyw -

i już jestem w wagonie pędzącym w zamieci
w obłokach pary dymu w błyszczącym przedziale
gdzie rudawa kelnerka z szerokim uśmiechem
daje kawior przegrzebki rozlewa frizzante

innym razem zaś pokład dolnego peronu
skąd wpadamy na dworzec przez podziemną stację
gdzie bielutka staruszka układa piwonie
lub sprzedaje mi wróżbę z owocowym ciastkiem

czasem tylko kuszetka bez miejsca na nogi
gdzie do spółki z kompanem brodatym żołdakiem
gramy w durnia i pana słuchamy prognozy
pijąc ciepłą cierpkawą i mętną herbatę

i tak zawsze gdzieś w otchłań w dudniącym zaprzęgu
w kłębach dymu i iskier zadumie i szale
śnieżne ciche wspomnienia marzenia pociągi
ciemna przestrzeń rubieży wciąż dalej i dalej


Ołowiane żołnierzyki
gdy świat prosty otwarty jasny niczym pokój
był podwórkiem i placem potyczek dziecięcych
układaliśmy z bratem z każdej strony stołu
małe drobne figurki postaci żołnierskich

i lubiłem ich gesty pozy w animuszu
ustawność szyk gotowość do czynów zwycięstwa
zamiar wielki podniosły zamknięty w bezruchu
krótkie słowa odezwy w ich gardłach zacięte

o piękne młode lata pełna glorii sprawo
kto twej dumy i chwały chwil krótkich nie wspomni
kiedy świat jak zabawa był cichy bezkrwawy
bez strachu łez pogardy daleki od wojny


Spleen
skąd ten smutek tęsknota nastrój byle jaki
patrzę w przestrzeń śródmieścia w oknie kamienicy
widzę drzewo przechodnia nurt ważkiej ulicy
i tyle w tym z zadumy co śmiesznej rozpaczy

czuję się tak bezradnie tak obco dalekim
jak wtedy wśród dzieciństwa kiedy byłem mały
pośród krzaków kęp darni chwiejącej się trawy
na cichym stromym brzegu migoczącej rzeki


Podszewka
ta suknia którą niesiesz na sobie odświętna
co ozdabia bogaci i czyni cię inną
i ten fartuch niezmienny uniform codzienny
one wszystkie podszyte - jak jedną tkaniną

która spina cię gniecie krępuje oplata
dusi skąpym wykrojem ilością dzianiny
i od szwów wiąże w ruchu zamyka dla świata
co jak szafa otworem stoi przed oczyma

tak samo są podszyte wszystkie życia sprawy
jest pod nimi coś z żalu radość lub ochota
kiedy stajesz przed lustrem pełna dumy wprawy
wciąż próbujesz uładzić to płótno żywota


Prognoza
coś się wije i gnieździ w iskrzącym gwiazd stadle
jakaś zamieć ulewa potop niepogoda
coś wielkiego strasznego jak śmierć czy pożoga
czego nie ma nie widać a przychodzi nagle

jeszcze nie wiem lecz czuję przez drzwi niedomknięte
gdy przenika do wnętrza ze śniegiem i mrozem
jak ten wiatr pośród liści zebranych pod progiem
nosi resztki reklamy rozdartą gazetę -

kiedy zjawi się ziści uderzy znienacka
nie wiem nie znam jej daty określić nie umiem
nie potrafię przewidzieć - ale ciągle czuję
w czarnym gorzkim nagłówku smaku niedopałka


Psy
ledwie zmierzch tylko zgasi blask mieszkań i domów
pozamyka podwórka drzwi furtki i bramy
zaraz wznosi się w mroku dalekie szczekanie
jak komenda do zboru wezwanie na odwrót

chwila - niesie ten rozkaz każde krewkie psisko
i na świadków zwołuje strachliwe kundelki
co miotając odezwy przez ogrodzeń deski
budzą całe uśpione obejść towarzystwo -

a gdy ciemność zawiesi sztandar swój na szczycie
cały ten wściekły sobór wrzasków i ujadań
przemienia się w modlitwę pacierz tęsknych biadań
w których jest wdzięczność prośby i pochwała życia