Żywopis
Dodane przez Dariusz Sokołowski dnia 11.04.2022 18:12
Zapach przemian
raz za razem gdy zbrzydnie gazeta i ekran
wymiesza się obłudy polityczną papkę
z tym co zwiędło obmierzło albo jest niestrawne
na miasto się wylewa marsz wiec lub pikieta

co nie kryjąc wzburzenia obaw ani wstrętu
nadziei że coś zmieni zakończy oddali
podnosząc ponad głowy czapki flagi szale
roznosi po ulicach woń butną fermentu

nie boi się przechodniów milknących na przejściach
nie lęka się zdziwienia krwi potu czy trudu
wyrzuca z siebie resztki godności i brudu
zepsutego zgniłego zapachu powietrza

mija tydzień i obchód zamiera w rogatkach
a tłum który oblepiał przystanki przedmieścia
rozchodzi się po domach lub cicho odjeżdża
jak stara zardzewiała podmiejska śmieciarka


Deszczowe targowisko
pod niebem co zasnute kroplą rosi czoło
pośród bud altan stoisk każdego gatunku
jak wrony co się w bruzdę zlatują pospołem
stoją baby i dzieci w moknącym rynsztunku

i jak wdowy co na zbór przybyły żałobny
albo wiedźmy nad kotłem zebrane wokoło
kraczą kruczo i krzyczą do mokrych przechodniów
kup kalosze kapelusz czarne parasole


Dęby
niech będzie pochwalony tak kiedyś mówiono
przekraczając próg szkoły świątyni czy chaty
i wstępując na grudę pola lub ogrodu
odsłaniało się czoło uchylało czapki

tak mi kiedyś w to życie wdrukowałeś ojcze
że zawsze kiedy staję przed tych drzew obrazem
słowa z siebie jednego wydobyć nie mogę
i myślę że to wszystko za jego jest sprawą

jeśli więc jest gdzieś jeszcze wielki w tym wymiarze
co całą swą potęgą milczeniem coś znaczy
musi mieszkać najwyższy w tym leśnym ołtarzu
pośród koron gałęzi w ciszy majestacie


Smak pełni
ten ogród w którym siałaś niepewnie cierpliwie
dojrzał już zarumienił się mnóstwem owoców
z których zrobisz za chwilę powidła i soki
by móc cieszyć się barwą zapachem ich w zimie

piszę wiersz o miłości z szacunkiem do życia
wkładam słowa jak w usta nabrzmiałe owoce
to wszystko jest tak słodkie dojrzałe tak ciężkie
czuję troskę pokorę radość która znika


Wędrówki
w tym świecie tak naprawdę niewiele się zmienia
zawsze byli i będą wokół inni ludzie
przychodzą i odchodzą samotni czy w tłumie
który wciąż podróżuje wiecznie dokądś zmierza

każdy ma swoje miejsce lub drogę do niego
po której idzie wolno cichy albo w gniewie
mijając mimochodem w pośpiechu z uśmiechem
tak zupełnie obcego kogoś podobnego

słońce kładzie na twarzach światło cienie iskry
świt niesie blask nadzieję a wieczór zatratę
wiatr miesza pod stopami ubóstwo z bogactwem
ten pył kurz co jak manna odmienia się niknie