Niedzielne popołudnia
Dodane przez Sławomir Hornik dnia 26.09.2007 06:15
Pod szkiełkiem oprawki, tuż nad brwią blizna,
powiększona dwukrotnie przez migawkę aparatu. Teraz
widać ją lepiej. Szkło uzupełnia wadę wzroku (pogłębia się

jak kopana studnia. Ziemia usypuje się i trzeba kopać
od nowa.) Po południu wyłączyli prąd. Patrząc na zdjęcie
mam cię całą unplugged. Igły deszczu wbijają się asekuracyjnie

w ścianę domu. Po sto, po tysiąc, po milion - w jeden materiał.
Trójkątna kielnia, czterdzieści lat temu, odbijała promienie
słońca w wodzie zebranej do wiadra. Dziś tylko wspomnienie

po tych wydarzeniach. Ani zdjęcia, ani nic innego. Poza pamiętaniem.
Rano będziemy popychali świat do przodu. Tango cieni za oknem. Radio.
Grechuta. Herbata. Różowa skóra pięt dotyka podłogi.



*



Cień rozkłada się po pokoju jak mleko, rozlane przez kotkę.
Dobre nowiny to tylko zmiana kolorytu za oknem. Żółcie i czerwienie
implikują nadejście jesieni. Słońce maleje po siódmej. Po ósmej

już go nie będzie. Czerń zacznie się powiększać, pogłębiać.
Wielkooki strachu, który nie odstępujesz ani na krok, który dźwigany
przez nas ważysz doskonale - kończysz się tutaj, czy jeszcze tam?

Ta linia kropel na przekątnej parapetu wysycha, paruje. Wzlatuje
ku górze jak szarada gołębi i wron. Co jest ważniejsze od odejścia?
Powrót, czy TO, co pomiędzy? Na drutach przewodzących prąd zwisają

(ciekawe - twarzą czy stopami) krople deszczu. Kiedy przyjdziesz
ze spaceru z M. powiesz, że jedna dotknęła ci policzek i wsiąkła
w kołnierz.