OBCOŚĆ
Dodane przez admin dnia 01.01.1970 00:00



Słońce dziś tak nieśmiałe, a przecież

nagryza oszronione dachy samochodów

i człowiek ten sam, co zawsze

o nigdy nie widzianej twarzy



punkt ósma wychodzi na spacer z psem.

Warta na granicy przesilenia

pcha brudną wodę i krę tłustą

jak wróżba z wosku.



Podpalony wczoraj śmietnik wciąż jeszcze

się pali, para bije leniwie na boki,

jakby od niechcenia, jakby przypadkiem

odsłaniając wieżę ciśnień i rury grzewcze -



wilgotne trzewia mitycznego zwierzęcia,

które widać musiało zaczaić się gdzieś wyżej,

na wzgórzu, wśród silosów na paszę.

Jeszcze wczoraj, kilometry stąd,



zaglądałem barkom w nabrzmiałe brzuchy

i pociągom w okna.

Dziś znów tutaj, patrzę z balkonu,

jak komin pobliskiej ciepłowni



przykrywa osiedle warstwą sadzy.

Wiatr bez przekonania przewala papiery,

jakiś człowiek w waciaku ryje beton

młotem pneumatycznym.



Kundle, choć nie bez problemów,

spółkują z oddaniem.