JAN KACZMAREK IDZIE DO PIACHU
Dodane przez admin dnia 01.01.1970 00:00



Dyscyplina, z jaką choroba uwalniała go,

krok po kroku, od niedogodności ciała -

tylko sześć miesięcy, a stało się zaledwie

swoją własną ideą, gasnącym zarysem,

jakby szeregi atomów odbywały pod skórą

ostatnia naradę przed dezercją.



Materialny wymiar tego, co do niedawna

jeszcze nim było, stawał się wyłącznie

przyzwyczajeniem wzroku, lenistwem percepcji.

I z jaką łatwością pominięto nasze obawy -

co zrobimy gdy, jak się zachowamy jeśli.

On tymczasem usiadł w fotelu i zasnął,



wpatrzony w jeden z kątów tego, co dotąd

było dla niego domem; nie zauważyliśmy nawet,

jak to się stało. Została po nim karakułowa czapka,

garnitur, dwie pary gumowanych butów i mydło -

pięć kilogramów szarego mydła - które zachował

zapewne z myślą o jakiejś nowej wojnie.



Patrzyliśmy w rybie wnętrze błękitu, nie wierząc,

że glina w dole szykuje już soki na przyjęcie tego,

co zostało po nim. Trzeba było jeszcze gumką

do spinania waluty przymocować do reszty głowy

jego zbuntowaną szczękę. Potem ziemia ruszyła -

dół zapełniał się, zapełniał, do skutku.