Sinusoida
Dodane przez silva dnia 06.01.2016 23:06
                     Bowiem słuszność ma filozof, który mówi, że granica między                     szczęściem a melancholią nie grubsza jest aniżeli ostrze noża.
                                                                                          Virginia Woolf

od zenitu po nadir i odwrotnie

w ekstazie stawała się polimentalna
słowa jak krople życiodajnego deszczu
łączyły się w strumienie fraz i rwące potoki rozdziałów
nie nadążała notować myśli które przypominały stada
ptaków lecących w tym samym kierunku
obsiadały drzewa jak liście
czekając trzepotliwie na swoje miejsce w prozie
umysł zawarł z noosferą pakt na oryginalność
w ciągu kilkunastu dni wypływała z nicości powieść
gdyby nie widmo manii i veronal
chciałoby się tak żyć jak najdłużej

nadir dopadał ją nagle bólem głowy
słowa gubiły kierunek i bezradnie wysychały
jej świat kurczył się do rozmiarów kokosa
nie było tam miejsca nawet na sny
skorupę wypełniała atramentowa czerń bez świetlików
zewsząd nadciągały głosy umarłych
i krzyk zabijanych ptaków
uderzały o ziemię rozbryzgując na bruku czerwień
nie mogła im pomóc
leżała miesiącami jak kamienny posąg
wpatrzona w mętniejące źrenice szaleństwa

przerażały ją drzwi bez klamek
musiała im uciec
nikt nie zdołałby jej powstrzymać

a tyle jeszcze byłoby zenitów
tyle wcieleń Orlanda
tyle białych kart