Zmierzch (nie czytać po zmierzchu!)
Dodane przez Yagoda dnia 04.11.2015 23:15
O zmierzchu dotarłam w to leśne ustronie
i czekam, aż luby przybędzie na schadzkę.
O, jakie upiorne są białe brzóz dłonie!
Coś wokół mej stopy owija swą mackę!

Och, czemu zgodziłam się spotkać tej nocy
w tej głuszy, gdzie każdy mnie szelest przeraża?
On mówił, że w dziady nas nikt nie zaskoczy,
wystarczy po cichu się wymknąć z cmentarza.

O, widzę go wreszcie,podąża mym śladem,
w ramiona mnie weźmie i koszmar się skończy!
Lecz czemu mój luby ma lico tak blade
i czemu się kryje w tej czarnej opończy?

To nie jest mój miły, lecz jakiś odmieniec,
aż dziw, że się mogłam tak bardzo pomylić.
Przeszywa mnie swoim szkarłatnym spojrzeniem,
podbiega i kły swe zatapia w mej szyi.

Choć tracę już siły, ból zmysły przytępił,
to słyszę, jak skowyt się w puszczy rozlega.
Wtem ziemia zadrżała, coś mknie przez ostępy
- to basior ogromny wypada zza drzewa.

Wilczysko się rzuca krwiopijcy do gardła,
ten puszcza mnie, z bestią się wdaje w bój krwawy.
Na mech się osuwam na poły umarła,
gdy oni znikają w obłoku kurzawy.

***

Jak mogę najszybciej do lubej mej biegnę,
z nadzieją, że czeka, bom mocno spóźniony.
Ach, widzę ją, stoi,zachwyca swym pięknem,
lecz skromna jak zawsze, bo wzrok ma spuszczony.

Podbiega z westchnieniem i chwyta mnie mocno,
wyziębła biedaczka, jak marmur ma skórę.
Podnosi powieki i patrzę ze zgrozą
w jej oczu błyszczących najczystszą purpurę.