Ballada o przegryzaniu pestek
Dodane przez konto usunięte 35 dnia 17.07.2013 20:35
Zenobiusz, tak stało w papierach,
nie należał do bractwa, tym bardziej
kurkowego, bo umiejętność wymacywania
daleka była od ideału.
Ale żeby tak od razu od popeliny?
Tego nie przepuściłoby żadne gardło.

Fochał się więc Zeniu Efemerycki.
Na chropowate życie, na przykurcz
doskwierający światu. Nie odpuścił
nawet nieszczęsnym kroplom
kapiącym ze stetryczałego kranu.

I głowę miał nie od parady, bo ołowianą,
na której dźwigał wymięty kapelusz,
spadający na przygarbione plecy
przy każdej siarczystej wiązance
na samotność ciążącą jak wody płodowe,
na sól w dziurawej butelce.

Dobrze, że chociaż buty nosił podkute gumą,
bo gdyby tak zaczął krzesać iskry łażąc
tam i z powrotem, zapaliłby się pewnie
do jakiejś nowej idei.

Jedyne, co potrafił niemal doskonale,
to walić w zdezelowane klawisze
niczym Zimerman na chopinowskim haju,
gryząc przy tym co dziesiątą pestkę.
Na wypadek, gdyby kiedyś potrzebne były
wszystkie zęby.