siedemnaścioro z karczewskiego getta nie wliczając noworodka*
Dodane przez Mariola Kruszewska dnia 24.11.2012 13:14
teraz
biegnij
szybko
nie wolno
witać śmierci leżąc
jak chory na przerażenie
żandarmska lufa wypluła ostatni ognisty miot dymi
nieśpiesznie zwinięty papieros
do miasteczka droga niedaleka jakieś pięć
ludzkich istnień
teraz
drży trawa trącana gwałtownym oddechem
przebarwia się krwią tych co już po
skrywa rozsypane niczym ziarno rude włosy
długie i skręcone jak pępowina leżąca obok
jeszcze ciepła
nim zapadnie wieczór
ziemia litościwie osłoni wasze kości
po latach rozniosą je psy
bo mogił nie porosną szlachetne kamienie
teraz staje się czasem przeszłym dokonanym
kroczy w siedmiomilowych butach
i wojskowych spodniach z kieszeniami
wypchanymi grozą
ptaki poderwały się ze skargą nad dach kościoła
Chrystus bezradnie rozkładał ręce
jak było na początku tak i
teraz
* Między Żydami znajdował się stary Braff wraz ze swoją córką, która była w ciąży. Córka akurat urodziła dziecko w polu, które stary ojciec własnoręcznie przyjął i płód położył na trawie. Uciekli z getta, nic z sobą nie zabrawszy. W kilka godzin potem przechodził polaną żandarm, zauważył grupę Żydów i kazał im położyć się na ziemi. Padł strzał, jeden, drugi, trzeci i karabin odmówił posłuszeństwa. Przekonał się żandarm, że mu zabrakło kul w karabinie. Posłał chłopczyka na komisariat karczewski, aby mu przyniesiono amunicję, sam zaś usiadł i czekał, będąc zupełnie bezbronnym, nie miał już bowiem ani jednej kuli przy sobie. Co zrobili wtedy Żydzi? Czy rzucili się na niego, by pomścić śmierć swych najbliższych? Czy sami rzucili się do ucieczki? Nie, o nie! Nadal leżeli brzuchami na ziemi i nadal czekali przeszło pół godziny na przybycie kul. Przybył polski policjant i wręczył amunicję. Żandarm dobił resztę, zabił matkę, zabił płód kilkugodzinny. Wspomnienia Calela Perechodnika, żydowskiego policjanta z Otwocka.