ESCHATOLOGIA SZAF ELEKTRYCZNYCH
Dodane przez reteska dnia 12.05.2007 21:38
Przemkowi

Gdy byłem dzieckiem, rysowałem zegary słoneczne;
w ogrodzie szkoły był taki - miałem wzór. Najważniejsze
założenie brzmiało: żeby coś rzucało cień. Z przyjacielem
próbowaliśmy sprzedawać je przechodniom na ulicach
Krakowa. Już wtedy trudno mi było pogodzić się
z czwartym wymiarem, podobnie jak flamingom z niewolą.

W zoo zimą umieszczano je jak najdalej od przejścia,
odgradzano ławkami. Obsługa tłumaczyła: te ptaki są
tak płochliwe, że uciekając łamią nogi i skrzydła. Stały
jak gdyby przyczajone do ucieczki, kolor piór przywodził
na myśl przyjemności: malinowe lody i miękką pościel.

Wszędzie na szafach elektrycznych widziałem wtedy
trupie główki. Jedni kreślili bułeczki, chleb, kości dla Burka
i matka wracała do domu po zakupach. Ja drżałem. Każdy
rysunek był jak memento mori. Zostały mi po dzieciństwie
niebieskie oczy.