Boso, na oklep, ale pod wiatr
Dodane przez Idzi dnia 19.04.2011 08:26
Gdy złota tarcza słońca za lasem się kryje
i po łąkach zroszonych długie cienie płyną,
dosiada swego konia trzymając za szyję
chłopiec w krótkich spodenkach, z rozwianą czupryną.
Ten ogier czarnogrzywy ma na imię Gniady,
ogień w oczach i ogon jak Indianki włosy,
dla niego nie ma przeszkód, którym nie da rady:
czy zarośla, czy płoty, czy szerokie fosy*.
Gdy na grzbiecie poczuje nożyny przykuse
i zaplecione w grzywę, zaciśnięte palce,
zacznie stępem hiszpańskim, by kolejno, kłusem
rozpocząć na trawiastej, polnej drodze harce.
Zaraz szybkim galopem popłyną przez pole,
bo dżokeja w tym biegu najbardziej podnieca,
kiedy Gniady wykona pokazowo foule
i wilgotna darnina spływa mu po plecach.
Koń świadomy zwierzchności swego pasażera,
wpadając między drzewa rosnące na łąkach,
brał poprawkę, by kolan sobie nie pozdzierał
i w drugiej kolejności zawsze puszczał bąka.
Zmierzch zapada i pora by wracać do domu,
mgłą spowite już łąki, więc zabłądzić mogą,
nigdy tej tajemnicy nie zdradzą nikomu,
że wracają publiczną, kamienistą drogą.
Poczuwszy bliskość stajni w cwał przechodzi Gniady,
bo ogier to dorodny, nie jakaś chabeta,
snopem iskier spod kopyt znaczy swoje ślady,
wyciągnięty jak struna, pobije Racketa**.
* tu, panzergrab (pozostałość po II w. św.)
** Big Racket - koń, który osiągnął prędkość 69,9 km/godz.