U Pana Boga za piecem najlepiej, gdy zaśniesz
Dodane przez Janina dnia 04.12.2010 16:59
A gdyby Ojczyznę opowiedziała śląska rajcula, bolałoby mniej?
Historia dziadka Jana, huzara, powstańca śląskiego, który ranę w głowie nosił
skrzepem do pięćdziesiątego szóstego roku, i jego synów, spośród których dwaj,
Piotr i Paweł, depozytem, w kopercie zamykającej młodość, wrócili do domu.
Ukryci jak pamięć, w chlewiku, przed oczami życzliwych sąsiadów; a jednak
sowieci, gdy weszli, wiedzieli, gdzie przerzucić węgiel, i karabin dziadkowi
do skroni przystawili. Najmłodszy, sześcioletni, uratował mu życie,
gdy dziecięcymi rękami objął jego kolana.
Opowieść o braciach, z których jeden, jako żołnierz Wehrmachtu, spoczął pod
Riazaniem, a drugi sprzed drzwi seminarium, powołaniem w mundur sowiecki
ubrany, powrócił między swoich na Cmentarz Rakowicki, prawie jak karmelita
bosy, kończy się pytaniem:
Którego matka kochała bardziej, kiedy ojciec, podobnie jak w roku dwudziestym
pierwszym, zza bifyja w kuchni wyjmował na przemian, z rozwagą, różne flagi,
by nie pomylić lojalności?
Może najmłodszego, który w pochodzie pierwszomajowym na trąbce wygrywał
Ukochany kraj, umiłowany kraj, a później z kieliszka spijał tę miłość i dzieciom
o Kazachstanie opowiadał, z wiarą, że prawda wypłynie kiedyś z niejednego
gardła, że jeszcze doczekają...
A może córkę, która, by wzbudzić litość, po wielekroć opowiadała historię o tym,
jak żołnierz w mundurze feldgrau, wczesnym rankiem, zimową porą, gdy wracała
z rorat szedł za nią, by przed furtką rozpłynąć się we mgle? Na nowo odczytała to
zdarzenie, kiedy smutny listonosz Zuschrift z frontu przyniósł, że Freiter Georg,
dla niej Jorguś, Eisernes Kreuz otrzymał pośmiertnie; dzieci mieć nie zdążyli.
Wszyscy byli z tych samych Czajów z opolskiego, spod Anabergu przyszli,
wśród nich ciotka Teresa, która ze zmarłymi rozmawiać umiała, ludzi leczyła
i pleśniawki z czarnego języka wypalała, aby można było bez bólu wyśpiewać:
Tyś ukochała synów, co dziś w mogile drzemią,
bo kiedyś poszli bić się o Ciebie, Śląska Ziemio...
Nie przenoś nas Matko Piekarska na inną ziemię, tam też nie jest łatwiej- modliła
się oma Zofijka- wyhaftuję Ci nową serwetę z bratkami w kolorze chabrowych oczu.
A ty nie chodź , wnuczko, za las; granice ojczyzny nie są tu wyraźne. Tam pod zrębem,
ludzie konia z głodu zjedli, a w Paniówkach, w czterdziestym piątym przesunęła się
biało-czerwona cienka nić w oczach radzieckich oswobodzicieli i usłana została
ziemia ciałami dziesięciu niewinnych, po czterech w jedną trumnę wkładanych.
Najlepiej u Pana Boga za piecem przykucnąć, jak robił to drugi dziadek, Hanik,
Przeczekać, aż wykiełkuje zboże, a potem historia słomianą miotłą zmiecie resztę
pod stół, pod nogi Europy, bez granic, ohne Grenzen.