Dwa wiersze z deszczem
Dodane przez otulona dnia 21.11.2010 21:32
Zmroki

Okno odsłania listopadowe niebo pokrywające sinością
jarzębiny. Między wierzbą i trzmieliną - nagie topole.
W tle za nimi wysypisko przy zardzewiałych torach.

Szelestem kartek mijają godziny. Nadciąga czarnomrok,
wtapia twarz w lodowatą szybę. Budzi omszałe wzgórze.
Docierają głosy: krzyk czarnej zieleni i szum pociągów,

co wynurzają się z mgły. Niespokojne, śpieszące na senną
stację w wyimaginowanym czasie - tak jak my. Mijamy je.
Przez palce ściana i to, czego nie zrobimy pulsujące

deszczem.


listopad 2005 r., listopad 2009 r.


Soredakeni /w tym przypadku/

Liście i ludzie szeleszczą. Słyszysz
ten szelest? Jak lepią języki. A język
małych ludzi jest tylko narzędziem,
chropowatą kocią łopatką. Sami;
same słowa, zdania. Nie znają sensu
w bliskości. Za szkłem tanka, haiku.
I liść klonu się przebrał w czerwień.
Deszszczy w T. Mówisz: potrzeba
snu bardziej niż cokolwiek innego.



listopad 2010 r.