Z dziennika: uśmiech dzikuski
Dodane przez JagodA dnia 29.07.2010 07:11
Porażająco jazgocząc miotały się, niechlujnie owinięte
nazbyt obszernymi, szarymi haikami, służącymi za schron,
niemal nieprzytomnym ze strachu ich dzieciom; jak wtedy!
jaz(z)got!. Toboły rzucane za nimi, łapały
w (prze)locie
Z miną mędrca, ciemnofioletowym, szponiastym pazurem
małego palca, przemieszczał obiekty w nosie własnym.
Pozwalał dżwigać, bać się, poniewierać!. PAN!, z kwiatkiem
za uchem, wiecznie w obłokach, wyglądał jak ładonis. Bez jaj:
- uśmiechał się do mnie uwydatniając czarną jedynkę
i męski spryt.
Pilnował dobytku, a przy okazji i żonom, naszym i waszym,
upchanym w klasie syf, się trafiło. Powinny były być wdzięczne,
że nie na pokładzie w ten ziąb, że nie w maszynowni. Już spałam.
Nagle: kajuta z buta, lufy przy skroni. Wyprowadzili mnie,
za posiadanie.
Wieża Babel. W akcie rozpaczy spoliczkowałam wrzeszczącego.
Za niewinność. Afront, dyshonor - dla PANA.. Niemiec się wstawił,
nie zabili; wypuścili - sponiewieraną. Posiadałam!: jedynie niepohamowaną
chęć rozmowy z tubylcami. Rzygałam. i nie do końca wiem, czy była to
choroba morska.
Kraj biedy i zastraszenia. Robaczkami pisane znaki milczały.
Jeździło się na węch i kompas; nie tak dawno. Kobieta
zazwyczaj na pace. Przed pawPANEM - tylko, w przypadku
min.
Z naciągniętą, niemalże do ramienia, małżowiną - kroczyły dumnie.
Obwieszone wszystkim, co mogło im zapewnić godziwe, samotne już życie,
gdyby.... /używane, jak skazane/. Gdyby PAN je kopnął: niezdolne, stare,
nieokrzesane
Taniec brzucha zachwycał. Kołysanie biodrami jest podniecające.
Powinny wiedzieć przed kim kręcić, by nie skończyć w lepiance.
Na ślinę budowane pałace, w których tylko sen prowadził na miły ciału,
materac. Ale dach był. Dzieci z pewnością rodziły się tutaj szybciej.
Tyle ich. Brudnych, chorych. infekcyjnie roz(do-)rosłych w miejscu
obrzezania.
Kobieta wykrwawiała się pod szpitalem. Sjesta. Pas encore.
Wszystko pas encore. Niech zdycha. Koty chodziły po chorych
Rozkrok pod badawczym wzrokiem znachora, raz na dziesiąt palpacji,
a raczej dołokciowych penetracji, zmieniającego jednarazową. Penteracji
- usuwającej z korzeniami, resztkę godności, w ruchliwym korytarzu,
bez parawanu /choćby/ i toaleta też. Nie patrz na to, mówili. Nie patrz.
Wyłam.
Ałła, ałła - kamieniem dostałam, za strój. Nauczyłam się: po pierwsze
przeklinać /zaczepki/, kupować papierosy, robaczkami liczyć. Jazda
na ośle również mi nieobca, co nie znaczy, że powłóczył, gdzie należało.
Małolotny, choć bez kwiatka. Suk. Wdech, wydech; zapaliłam. Za to, tylko
opluwali.
Pamiętam roje much strzepywanych z mięsa i kieckę zadartą po szyję,
by karaluchy się nie (z)garnąły. Pamiętam strach, żar, piach i obrzydliwie
oplutą sziszę pod niezwyczajnie gwiezdnym, jakby nie dla nich, czar_niebem.
Ale przede wszystkim te kobiety. I siebie. Wyprowadzona, po raz kolejny
w urzędzie, z równowagi - pierdolnęłam takieGO za wszystkie szare,
w szarych. Trząsł się ze strachu, jak niegdyś ja i One zawsze.
Odżyłam.