Dziewięć w skali Pudziana
Dodane przez jacekjozefczyk dnia 27.03.2010 15:19
Gdy byłem w Janka Muzykanta wieku,
nie chciałem robić muzycznej kariery.
Chemia - to dla niej, i prawu na przekór,
zwędziłem nieco KMnO4
w szkolnej pracowni. Zachwycony łupem
włożonym w tutce do dżinsów kieszeni,
ruszyłem śmiało, skądinąd z przytupem,
na lekcję z dyrem, który bardzo cenił
młode talenty. W drodze sparing, bywa,
z mistrzem karate z siódmej - obaj sini.
Gorsze, bo po nim inwazja prawdziwa
mrówek na udzie w rejonie bikini,
z nagłą progresją wszczętą rękoczynem
uwalniającym kolejne oddziały.
Dyro filuje. Sześć minut ad finem
lekcji polskiego. Ja, w gorączce cały,
ćwiczę uparcie sztukę survivalu.
Synapsy iskrzą, koszmar jednym słowem;
hipotetyczny miks Azji na palu -
z męką Rozalki w gorącym chlebowym
piecu. Nareszcie! Koniec lekcji, zatem
biegnę z szybkością kłusaka, nie zwlekam,
by być kolejnym w historii wariatem,
który we wannie wykrzyknął: Eureka!
Wielkanoc blisko. W sklepach cuda wianki.
Wszystko na swoim miejscu, dobry Boże!
A ja nie mogę patrzeć na pisanki,
zwłaszcza drapane - w brązowym kolorze.