Tryptyk Krynicki
Dodane przez Idzi dnia 19.11.2009 07:29
Skrzypiący, słony piasek pod stopami,
Poprawiam leżak, kładę się na nim
Przyjmując horyzontalną pozycję.
Zamykam coraz cięższe powieki,
Mam wrażenie stanu nieważkości,
Odczuwam przyjemną wibrację,
Wypełnia mnie szum morza.

Odróżniam odgłos fal
Rozlewających się po plaży
Od powracających do morza,
Słyszę wyraźnie szelest muszelek
Osuwających się za falą,
Czuję chłodną bryzę
I gorzki smak morskiej wody.

Sąsiadka na leżaku obok pochrapuje;
To mi nie przeszkadza,
Tylko ta cholerna mewa
Fruwająca mi nad głową drze dziób
I mąci stan błogości.
Rzucę jej kilka paluszków,
Może odleci.
Szukam ręką torby, otwieram oczy.
Do najbliższego morza
Ponad siedemset kilometrów.

II

Na przystani przy ulicy Piłsudskiego
Rojno i gwarno.
Konie zaprzężone do kolorowych bryczek
Wyglądają jak muzułmanki w czarczafach
A odgłos miażdżonego w zębach owsa
Do złudzenia przypomina pracę żaren.
Unosi się zapach przerobionego już owsa.
Gdzieś w środku dostrzegam Jędrka
Klepiącego po szyi swojego ogierka,
Który z zadowoleniem uśmiecha się szczerząc zęby.
Z otwartego pyska spływają nitki gęstej śliny,
Którą wiatr unosi jak babie lato.
Witam szefa, jaką trasą dziś pojedziemy?
Jak zawsze Jędruś, najdłuższą.

Siadam wygodnie na siedzeniu
I czuję się jak mistrz Ildefons.
Koń nie wydaje się być zadowolony,
Dopiero co, wrócił z trasy.
Jędrek ma na to sposób,
Cytuje mu fragment "Wozu życia"
Puszkina w przekładzie Tuwima
I ogierek z uniesionym ogonem
Rusza jak burza.

Jędrek opowiada, jak go kupował w Rytrze,
A on co chwilę potwierdza jego słowa
Unosząc ogon, aż dech w piersiach zapiera.
Jadę na tylnym siedzeniu jak półtora pana.
Mijamy stare wille, hotele, pensjonaty,
Pary kuracjuszy w średnim wieku
Obejmujące się podejrzanie czule.
Jędrkowi gęba się nie zamyka.
Lubię to jego gadanie i turkot kół,
Nawet do cieplutkich sygnałów ogierka
Zdążyłem przywyknąć.

( Ostatnio, moi wnukowie
nie dokończyli kuligu
z tego powodu, Krakusy jedne )


Gdzie dzisiaj szefa podrzucić?A tu mnie wysadź Jędruś,
Pójdę jeszcze na guinnessa.
To do następnego razu.
Dziękuję, Jędruś, bywaj!

Idę deptakiem z rękami założonymi z tyłu
Jak Sherlock Holmes po Baker Street.
Właśnie wznowiłem śledztwo
W sprawie pewnego bękarta
Poczętego w Trzech Różach.
Z oddali słychać głos akordeonu,
Podchodzę bliżej, kładę banknot w futerale
I proszę o "Pola zielone".
Guzikówka Roland reaguje od razu.
Oddalając się przypominam sobie słowa,
Nucę cicho: "green fields are gone now, parched by the sun..."

III

To miasto odmienia mnie.
Pochłaniam oczyma uroki gór i lasów,
Przewietrzam płuca ostrym, górskim powietrzem,
Przepłukuję trzewia wodami ze zdrojów,
Znoszę katorgę gabinetów odnowy.
Po misce kwaśnicy i duszonej giczy jagnięcej
Czas na spacer po Parkowej Górze.

Mijam łabędzi staw
Z rozkrzyczanym wodnym ptactwem
Żerującym w wodzie
Pokrytej opadłymi, kolorowymi liśćmi,
Przez chwilę medytuję w altanie Michasia.
Zanim osiągnę poziom
Siedemset czterdziestu dwóch m.n.p.m.
Aby napić się herbaty z prądem
U babci Maliny,

Idę do Niej, stojącej
Wśród wysmukłych gromnic świerkowych.
Mam Jej tyle do powiedzenia.
I tu dopełnia się moja odmiana.



Krynica, listopad 2009

Dedykuję nieodłącznej towarzyszce naszych podróży, mojej Żonie.