psalm do wiatru i ojca
Dodane przez krysmys dnia 16.09.2009 19:25
poemat


ty, który leżałeś kompletnie bezwładny w korytarzach i sikałeś do doniczek, zatruty
dniem, uwalony szybką odwagą, taką z gatunku wietrzejących przez cały wieczór, czy
myślisz że nie znałam twojego bólu życia na jawie przy mojej pierdolniętej matce?

tyle mgły chodzącej za dłońmi, jakby rozmycie wynikało z wnętrza 30 razy dziennie,
aż świat przesiąkał tym śladem, może wtedy nikt nie drążył bliskości - żółkłam, jak
książki żółkły, jak twoje palce, jak oczy po tobie: żółć i ból w jednym. palenie duszy,
czekanie na cokolwiek, patrzenie w kuchenne okno, patrzenie w zmiany na ekranie,
aż wszystko stanęło w mgle nierozróżnialnej z ekranem lub oknem, poszło w martwe.

ty, który oddychałeś mrokiem, aż stąpanie na palcach stało się rytuałem: ciche ruchy,
ciche myślenie o jedzeniu, ciche komunikowanie na migi, zanim obudzi się monstrum
tej rzeczywistości na jaką nie umiałeś patrzeć bez furii. pokonanie 21 schodów w sekundę.

tyle dotyku w podrzuceniu na barana, ile już nigdy, chociaż sińce mogłyby pisać psalm
o czułości kontaktu z karą, o ułamkach zawahania, jedynej atencji nie do uniknięcia. dom
oddycha gdy schować ciało tak mocno, by stawało serce. i ten łomot w czaszce, niknący,
gdy uderzyć w betonowe kartonowe ściany między ukrytym, a rozdartym na nieszczęście
bycia takim sobą. świty, patrzenie w kuchenne okno, zza dymu wzrok, co jakby przeprasza.

ty, który wypiłeś do reszty ciężar, i czułeś wtedy swą wagę, nie kochałam nikogo bardziej
za bezsilną, za samotną walkę o sens. pijaku, chamie, skurwielu, po co czytałeś hessego
i kanta, po co dawałeś mi książki wraz z utopią istnienia w literach, i tylko tam naprawdę.

tyle jeszcze mam do powiedzenia, o mgle bez której nie jestem, jak wiatr w genach, ten psalm.

cdn