błazen królewski
Dodane przez Roberto dnia 25.06.2009 05:25
pomiędzy błękitem nieba
i bladą poranną rosą
w gronie
siedemdziesięciu czterech
ja
urodziłem się lekko
jak piórko jak morska bryza jak
gdy siłę tajfunu ukrywa
tak przyszło mi powstać do
świadectwa
tak swoją rolę odgrywać

opadając na wilgotny traw dywan
by nie uronić ni kropli z wiosny życia
gdy jeszcze czerwony o krwawym jadzie
smok ognisty
nie wyjrzał do słońca z ukrycia
i wciąż zionął ogniem pogardy
jawił się skrytą trucizną w nieładzie
wśród miast których dzieci płakały
wobec zniszczenia i bólu
i zapomnianej prawdy
w zdradzie

wzmacniało się jednak gorąco
mimo wszystkich podejrzeń
pragnienie
to będące potrzebą odkrycia
dawnych źródeł pulsujących
na zwycięskie jedyne skinienie
do życia w obietnicy
i ocaleniem

wtedy jeszcze chmury gęste brunatne
jak koszule nad - ludzi postrzępione
opinały ciasno bez dostępu kolorów
skromne szlachetnością miasta ścieżki
w podróżach po skrzydła ujawnione

podczas gdy ojciec wśród dni ciężkich
dłonią skalistą trwanie wydobywał
w bezpieczeństwie z betonu
i w szarości ulic krętych
odbierał okruchy sprawiedliwości
w czasie dziwnym nadzieję
jak umiał tak zdobywał

podczas gdy matka moja nie zapomniana
jak promienny ptak tęczowy bądź oka mgnienie
od jakiego odwrócić się nie sposób
najprostsze z możliwych
pocieszenie
ta kobieta uwijała się dostojnie
w wypłowiałej sukni szczeroszarej
pachnącej miętą i stokrotkami
krzątała się niepostrzeżenie pomiędzy dziećmi
pomiędzy nami
lub około kuchni ciepłem wionącej
tchnieniem głębin kopalnianych namaszczonej
świętej i niedoścignionej

podczas gdy jeszcze nie wiedziałem
dlaczego twarze uśmiechnięte
dzięki wina kroplom rozweselone
niosące kamienie oczu drogocennych
od smutku były ciężkie i zgnębione
że aż kazały głowom pochylać się nisko
do betonowych nagrobków skalistych
nieczułych a głowy
zostawały umartwione

podczas gdy pomiędzy nimi
po każdym obmyciu łzami deszczowymi
jaskółki w zgiełku radosnym pielęgnowały
tęczy pałace dla refleksów światła
by w ciepłym oddaniu powstawały
błyskotliwe życia iskry
jak chorągwie białe
poddańcze
niepokonane jak modlitwy małe

wtedy już byłem przez czas jakiś
błaznem w popiołach odnalezionym
choć jeszcze nie królewskim
to z sercem bijącym
rytmem gwiazd niebieskich
zagłady operacją wyniesionym
w dłoni drżącej przedstawionym
światłem dni przyćmionych osłonionym
własnym niepowtarzalnym zbawionym...

...tak właśnie dusza drży od przeznaczenia
w stanie odmienionym
tchnąc wspomnieniem obszarów
od których w niebie będzie poruszenie
od jakich świat właściwie znaczy
od tych zaczyna się pierwotna dojrzałość
pierwsze oniemienie...

...kiedy poznasz smak walki o piękno
a dłonie przeniosą bezkresne pustynie
z aren świata na planety nasze
gdzie życie żadne nie zginie
w zapachu zebranym tkliwie
z zamorskich roślin radości i odwagi
zapomnisz o winie
prawie...

...zaistniejesz dopiero wtedy
gdy przestaniesz istnieć - w stronę śmierci...

...daleko za bezpieczeństwa bramami
daleko za znanymi konstelacjami i mgławicami
szedłem w wolności po ogień nieskalany
wiodła mnie przyszłość niejasna
niezdecydowana
bo w dłoniach słabych od trwania
liczyłem chmury i gwiazdy
przesypujące się widowiskiem
monety srebrzyste w proch porzucone
zachowane później na drogę i na rozpoznania ścieżki
z aniołem opieki i grupą stworzeń dziwacznych
i słowem

strój jaki wdzięcznie nosiłem
nie był zbroją ze światła prawdziwego
mówił jedynie o głębi jaką posiadamy w niewiedzy
szeptał o dziełach zniszczenia sprawiedliwego
gdy zbudziła się nadzieja moja
na szczęście niezwyciężonego
przetrwanie i przebywanie tu i teraz
i poza ramionami rzeczywistego
przez kobiety objęcia i rośliny zielone
dzięki pamięci na wieki nieskończonej

szedłem więc kręto
i bez strachu
jak wicher przenikliwie
mówiłem dziwacznie jak wchodzący do lasu
patrząc inaczej i jak mniemam żywiej
poprzez oczy deszczu aż do czasu dziedziczenia
żagiew pochodnia i płomień
istnienia

obudziłem się walką pokonany
strażnik raną będący prawdziwą
blisko bram pustego ogrodu
życiem nocy tak bardzo odmienionego
z opuchniętymi umysłu powiekami
z odrętwiałymi woli rękami
twarzą powleczoną krwią zakrzepniętą
i zapisanymi przebytej drogi goryczy słowami

nie potrafiłem ani patrzeć ani widzieć
więc wsparty na kawałku drewna lichego
przeszedłem przez ogród świadomości
subtelnej
ta przyjęła mnie zdziwionego
minąłem jak sądzę kobietę młodą
kołyszącą się dziecinnie pod drzewem
śpiewającą z radością zakochanych pieśni szalone
a potem mężczyznę jak sądzę wychodzącego
z nieziemskiej krainy
odmienionego rzekłbym że nawet
zmartwychwstałego
choć miał postać ogrodnika poczułem zapach
pszenicy i lilii polnych nad którymi kruki czuwają
i w zadziwieniu nieziemskim
skierowałem swe kroki na północ
gdzie zamierzałem odnaleźć
własny język i symbole
abym opowiadał
o przetrwaniu i o nagrodzie
za wytrwałą walkę dzisiaj nieskończoną
by odzyskać istnienie w dobroci a tej jak dotąd nieujarzmiono

choć myślałem
że trwam w nicości
napełniło mnie przedziwne życie którego niewielką cząstkę jest wstanie wyrazić jedynie bezpośredni świadek zmian i przenikania wielu dziwnych i niespotykanych a zarazem oczyszczających światów ale przede wszystkim ufny uczestnik i aktor sztuki poza granicą strachu
w błękicie nieba i bladej porannej rosie
i choć będzie to niewielka cząstka to jednak jej wzrost w świadomości i wyobraźni wszystkich odważnych stworzeń tej właściwej i prawdziwej matki miłości zbudzi się pewnego dnia pod postacią
dzwonów światła w... krainie własnej dla każdego innej...