LISTY OD POETÓW
Dodane przez Thot dnia 23.06.2009 05:47
Od rana same niespodzianki,
młodzi poeci łódzcy protestują.
Naruszyłem ich dykcję, na którą
mają papiery. Posrany dzień
bo, ani oni młodzi, ani łódzcy.
Zwyczajnie, wiocha zdobyła
przyczółki w mieście i stoliki
w barze. Wrosła w to i udaje,
że nie pamięta rodzinnej remizy
i wyboistej drogi do kościoła.
Taki biedak od małego, zasuwa
ileś tam kilometrów damką
pożyczoną od matki po lizaka.
Można zrozumieć ten ból.
Po wszystko daleko, a damka
jedna i łańcuch spada. Te chwile,
kiedy jedzie się po dojarkę
do miasta albo po nowe, eleganckie
widły, to wspomnienie raju.
Całe życie w gumiakach, to
może zaszkodzić każdemu, nawet
największy twardziel wymięknie.
Po szyję w świńskim gównie,
a do końca daleko. Więc gdy
w wiejskiej bibliotece odkrywają
zrzuty z miejskich bibliotek,
wołają coś o świetle, co można
odczytać, jako zniekształcony cytat,
z Goethego, choć brzmi Konopnicką.
Wiocha okopana prowizorycznie
w poetyckim barze, ostrzy swoje
panzerfausty. Gruby krzyczy:
nie oddamy nawet guzika. Gazety,
wszystkie gazety są nasze, mamy
na to papiery. Grubego nikt nie słucha.
Utopił w wydaniu książki połowę
używanego samochodu i teraz
jeździ drugą ocalałą połową.
Inni milczą bo kończy się dotacja,
a skup makulatury odmawia współpracy.
Tymczasem nowe dostawy gazety,
wydawanej za pieniądze podatnika,
wracają do redakcji i co dalej?
Punkt skupu makulatury zapewniał
jednak jakieś dochody. Bida! W tym
miejscu pojawia się widmo gumiaków.
Nawet wygrane z konkursów gminnej
poezji nie załatają dziury budżetowej.
Co ja mam z tym wspólnego? Nie wiem.
Tylko dlaczego mnie się uczepili?
Nie wykupuję gumiaków i nie biorę
udziału w konkursach ogłaszanych
przez córki sołtysów. Córka sołtysa to jest
temat na osobny poemat. Odpowiedziałem
tak grzecznie, jak umiałem. Na koniec
wyraziłem uprzejme zdziwienie:
to wy tam macie piwo? No to pijcie!