Z rozważań niedoszłego kleryka
Dodane przez jacekjozefczyk dnia 10.06.2009 20:14
Gdy Jaguś z Antkiem, głusi na kanony boże,
oddawali się w pełni wieczornym amorom,
Maciej, o konar gruszy oparłszy poroże,
w świetle miesiąca, brzytwią, zapałkę na czworo
dzielił, kalecząc kciuki. Chłopisko w tej scenie
chciał, gwoli przerażeniu namiętnych parzydeł,
przy jednym ogniu upiec dwie swojskie pieczenie,
albo przyrumienione nadziać na trzon wideł
w biegu. Jagusia prawie, prawie dochodziła,
Antek zaskwierczał, syknął głośno i nie w porę.
Ogień bróg (z) żywcem trawił - kaplica, mogiła;
trójząb namierzał cele. Echo niosło: Gore,
gore! Dominikowa w kącie roztrząsała
sprawy różnistej wagi, z grubsza niecnotliwe.
Hanka bezmyślnie wzrokiem, w papilotach cała,
wodziła po bezkresie. Jankiel lał oliwę
na jęzory. Po karczmie, gdzie jak w ulu wrzało,
krążyły newsy z wioski. W pijackich bełkotach
padały słowa mocne, z początku nieśmiało,
w rodzaju: okurwieniec, ciul stary, wywłoka;
ino pędraków szkoda! A juści, że szkoda,
bo na setne potomstwo winy niecne spadną!
Później cuchnęło długo po chłopskich zagrodach,
gorzałą, aldehydem i gorszą, szkaradną,
ludzką? przywarą, która na (Z)ziemi cupnęła,
kiedy hominid cień swój dźgnął pierwszy raz dzidą;
a identyczną z formą szatańskiego dzieła
(niezrównoważonego rozumem libido) -
sięgającego często w (za)świętość plebanii.