De profundis
Dodane przez mars dnia 09.04.2009 03:49
kiedy nadszedł czas, nie mogłem. wszystko działo się poza mną.
chorowałem. dręczyły mnie potworne lęki i myślałem, że umrę.
nie pomagały trackie nalewki, posty, kochanki filozofów.
coś we mnie z czymś walczyło, długo i uporczywie.
potem wszystko nagle ucichło. jak nocna burza.
teraz mam w sobie głos, któremu nie potrafię się oprzeć.
na razie milczy. czeka, aż oczyszczę dziedziniec świątyni;
przeproszę skrzywdzonych, wybaczę winowajcom.
wtedy nastanie wielka cisza i głos przemówi. tylko że
skrzywdzeni nie chcą moich przeprosin, a winowajcy
wybaczenia. idą gdzieś ulicami jak drzewa w donicach
ciągnięte na wózku z obluzowanym kółkiem
przez dziecko brudne i zasmarkane.
napisali, że chcąc zadowolić tłum uwolniłem Barabasza.
myślisz, że tak łatwo zadowolić tłum? tę stugłową bestię
z kamieniami w żylastych dłoniach, z nożami w rękawach, z ustami
pełnymi szyderstw, piskliwego śmiechu, psiego ujadania.
myślisz, że nie wiedziałem, że to zawiść dostojników,
judzenie płatnych prowodyrów, głupota plebsu, który
za kawałek mięsa i muzykę do tańca pójdzie za każdym?
myślisz, że nie rozumiałem, że musi umrzeć,
bo stanął na drodze wozów pełnych złota i pychy?
teraz na tym dymiącym pustkowiu jedynym moim towarzyszem
jest szeroki biały głaz. nigdzie nie ma ognia. a dookoła
gniją trupy zwierząt i strasznie cuchną. tak się sprawy
ułożyły, że nie dowiecie się nigdy dlaczego popadłem
w niełaskę cezara, ani gdzie moje czyste dłonie obróciły się
w proch. teraz wszyscy jesteście Barabaszem.