kilka notatek na sprawy bardzo i mało ważne
Dodane przez Afternoon dnia 21.02.2009 18:40
1.

nie wiem, co tu robisz, ani z której strony jest wyjście.
angie stone denerwuje mnie o tej porze, nucąc przez trzy
minuty stale powtarzaną prawdę, w dodatku
na dobrym akordzie. melodia lśni, struny błyszczą, słowa
jak zastrzyk wbijają się w skórę na uszach. tam zebrane,
brną do mózgu.

2.

zebrani przy gramofonie, powtarzaliśmy prawdę
dawnej młodzieży - kult dla prostych potańcówek,
choć w gruncie rzeczy nic nie wiedzieliśmy o tamtych czasach,
dla nas były tylko czarno-białą taśmą,
już nie kochaliśmy tego absurdu.
mieliśmy swój.

a gdyby tak starym utrzeć nosa, błyskając
oczytaniem przed zepsutymi oczami, z elokwencją
i dozą empatii mówić o okrągłym stole',
a o r16;grubej kresce' nie wspominać?


starsi pamiętają tylko ''grube kaśki''
wolą mówić o tym, co nieważne
i minione oraz o tym, co ważne i ciąży
nam nadal. my tylko zmieniamy nazewnictwo,
więc i nasz głos będzie nieistotny.
nie ma nic głupszego nad mówienie
w imieniu tłumu.

uściskamy się z nimi, (ale po bratersku,
z pocałunkiem właściwym przywódcom epoki),
wypijemy pół litra - tak po oficersku:
kielich, ogór, znów seta, potem wdech głęboki,

od nowa. raz - melodia, dwa - pałac kultury.
szumi w uszach na czubku wspaniałej budowli.
od tego czasu wzrósł nam gmach literatury.
mogą ci, co nie chcieli kiedyś lub nie mogli.


3.

moje uszy raz po raz wydają się
zbyt wielkie i zbyt małe, chociaż wciąż
tak samo odstające, przy czubkach strzeliste
nieco mniej, niż wieże kościoła w chartres,
ale to chyba dobrze. zastanawiam się,
czy nie za dużo wyłapują
z tego całego cyrku.
nos stanowi dla nich
pewne uzupełnienie - jeśli one
nadają równowagę wszerz, on wypełnia
mną rzeczywistość w przód i po brzegi.

a wyskoczywszy z mapy ciała
czekają nas inne plany: wiedeń,
sznycel, paryż, rzym, magisterka.
potem jakiś sen, bo najedzeni,
nie możemy nie zasnąć.
choćby na tej trawie, którą,
gdy na niej leżeć, ma się pod
językiem.

język też zmienimy.

na bzdurny bo nowoczesny lub
głupi bo staroświecki.
i ''bor'' nie będzie tym
z pięknego rzeczownika
na ''nie''

bo nie.

4.

pędy albo wierzenia i słodka dosadność
twierdzeń, ze trzeba stać w miejscu. bieg do
przyczyny, albo statyczna refleksja
nad problemem. więcej uprzedniego przygoto-
wania, zbyt wiele, nie starcza na ruch.
kiedy pójdziemy do lasu?

mały chłopczyk nie lubi być zaskakiwany
znakami zapytania na kartkach z wierszami,
nie czuje dynamizmu płynącego z pytań,
gdzie mina jest bezkształtna, a kształt pozowany
i wszyscy biernie trwają przy trawieniu dysput.
woli zbierać podgrzybki, biec w te pędy do lasu,
chce nazbierać szyszek, a potem je spalić,
by były ładunkiem zdolnym przenieść więcej
nad wybuch i chłodny opar.

kocha ślady stóp, gdy zaraz znikają
(tylko za nim). jest tropiącym
zdobycze: jagody, grzyby: owoce
leśne.

---------------------------------------------------

dzień być dniem przestaje i zegar zamyka
kolejny cykl życia - w kółko, w kółko,
mówią sikorki, noc zakrywa niebo.

więc albo pójdziemy, albo tkwienie tutaj
uprzykrzy się tak bardzo, że ten, kto podpatrzy
nas i stanie obok, będzie epigonem,
zamiast zbierać, co się da lub polować,
jeśli nie uciekło.

tam, za drzewami, wpisany w staw,
kąpie się podróżny, póki można,
póki staw istnieje.
a my w tym zbiorowisku pytań,
tam las, tu tylko ziemia, niebo
i droga góra - dół.

co mamy z tej zieleni, prócz papieru
na notatki. ich ilość w liczbach symbolicznych
przeliczana jest lepiej, bardziej skrupulatnie,
nic poza tym. nawet gorzej, bo celniej trafia w umysły
tych, co byli przed nami i po nas tu będą.