dziewięćdziesiąt i jeden
Dodane przez przemek_f dnia 06.02.2009 22:28

tatuś wrócił znad frontu z odłamkiem szrapnela,
lecz nie zagrzał się długo przy domowym ognisku,
dom się spalił i trzeba wciąż było wędrować
od wsi do wsi by żebrać po pogorzelisku

lub na targ do krakowa. pogoda czy słota,
w środku nocy, by miasto oglądać o świcie.
szła piechotą, jak szara ta szara piechota,
bieda piszczy a trzeba zarobić na życie.

zapamięta ze szkoły strofy o urszuli.
wiosna idzie, i kłania się chłopak dziewczynie.
tata widzi to, pierze ją na kwaśne jabłko,
więc nie będzie już więcej grać na mandolinie.

pozostała robota i plecione wianki,
pory siania, wzrastania, żniw i sianokosów,
nabożeństwa majowe, nieszpory, roraty,
i modlitwa za wszystkich o poprawę losu.

dom rozbrzmiewa od świtu kiedy ranne wstają,
dobranoc głowo święta
dziecko do snu luli,
kupi dzwonek, lecz przemek za nic ministrantem
nie chce być, za to lubi przyjść i się przytulić.

a że wie gdzie ma willę sekretarz KW,
wymyśliła (gotując owsiankę czy ryż)
by iść z misją. i poszła, wraca dobrej myśli,
bo nad drzwiami w kuchni zobaczyła krzyż.

inne dzieci też rosną, więc znikła z krakowa,
nad nowymi malcami trzeba się pobiedzić,
trzynaścioro dzieci można tak wychować,
i tylko czasem wraca żeby nas odwiedzić.

kraków był dla niej miejscem wielkiego szwendania;
bladym świtem wędrówka zatem się zaczyna,
kapucyni, cystersi, potem franciszkanie
i aniela salawa i siostra faustyna.

napotkanych pijaków sadzała na ławkach
przy pomocy przechodniów. czas szwendacza mija,
i choć bardzo zmęczona wróciła do domu
cały wieczór nadaje jak radio maryja.

dziewięćdziesiąt i jeden. przyszło raz ostatni
zapleść wianek z koniczyn i włożyć na główkę,
Bóg ją (wiem to na pewno) do serca przytulił
i zaprosił z uśmiechem na wielką majówkę.