Mur
Dodane przez jacekjozefczyk dnia 30.01.2009 20:56
Słońce brodziło za portową redą,
płacąc za skwarny dzień miedzią i złotem.
Tylko miejscowym lumpom i skinheadom
jawił się ranek. Z piekielnym jazgotem

sznur jednośladów i ich właścicieli
pognał na przełaj. Raptem "capo" krzepki
rozwinął szyki. Po chwili zniknęli,
a z nimi warkot, portfel, dwie torebki

damskie. Ruszyłem w stronę plaży pieszo
z łyżką do opon za pazuchą. Chciałem
pożegnać morze, rozmów naszych echo,
misterne plany - z młodzieńczym zapałem

snute; pomyśleć choć chwilę o Ewie,
poczuć te miejsca miłe sercu, z bliska;
a jak mi drogie, ten jedynie nie wie,
któremu z oczu smutek nie wyciska

łez. Ewa - Polka - w kraju ukończyła
prawo. We Włoszech kroiła wędliny
w Tesco. Kobieca, mądra i przemiła,
jednym spojrzeniem rozbrajała miny

w zasięgu wzroku. Od zimy mieszkała
ze Zbyszkiem - bratem i jego Roksaną
w Torre del Greco. Osada wspaniała
do tego, aby naszą - super zgraną -

paczką wyskoczyć w plener. Ech widoki!
Wulkan i morze - ten zestaw porusza,
zwłaszcza, gdy serca czują wraz głęboki
stan integracji w boskim Wezuwiusza

kręgu. We wrześniu Ewka nagle znika!
Byli świadkowie, coś niecoś widzieli.
Ślad jednak niszczy skrzętnie specyfika
ognistych klubów i zwykłych burdeli.

Życie straciło dla mnie sens. Zmiażdżony,
z myślą o śmierci już się pogodziłem.
Błagałem Boga, a potem demony,
by wulkan wybuchł; wrzącą lawą, pyłem,

zalał, zasypał po krańce świat cały,
a pod skorupą globalnych Pompei,
tylko szlachetne dusze ocalały -
zalążki nowej ziemskiej odysei.

Wezuwiusz milczał. Horyzont niebieski
nie zapowiadał pozaziemskich gości.
Przyjezdni wzrokiem pożerali freski
po renowacji komnat rozwiązłości.

Tłum koneserów aż mlaskał od rana,
gdy odsłonięto barwy ścian i pował.
Znów zaczął tykać zegar Wespazjana,
szatański geniusz w pełni triumfował.

Najbliższej nocy - po owym biennale,
pojąłem wreszcie co to czarcia wena,
gdy mi podszepnął: "Nie pomogą żale,
skończ z sobą w stylu Martina Edena."

Rano ruszyłem, tak ni stąd, ni zowąd
w stronę przystani, z centryfugą w głowie.
Wpierw zobaczyłem beemkę Zbyszkową,
brat Ewy płakał - obok. "Co ja powiem

mamie"- powtarzał w kółko, aż żal ściskał
serce - liźnięte już rzemieniem bicza.
Odwiozłem kumpla więc pod próg siedliska,
śląc w drodze diabłu gest Kozakiewicza.

Spotkanie było ostatnim z tych wielu;
chciał szukać Ewy - sam. Mocno przeginał.
Może, gdy zdążał po nitce do celu,
kłębek zgotował mu przedwczesny finał?

Ja - w kraju leczę chemią swe nastroje.
Zaczynam wierzyć ponownie w człowieka.
Czuję bezsprzecznie, że żyją oboje.
Może kolejny mur znów runie? Czekam.