hákarl
Dodane przez momoko dnia 27.12.2008 15:52
posłuchaj, Bonnie Parker, od zawsze wydaje mi się, że ktoś patrzy na nas.
panorama tego miasta skrzepła się i widać przez nią każdy obiekt
o nieregularnych krawędziach. czy wiedziałaś, że tuż pod naszym oknem
rośnie krzewinka? będziemy tundrą, zanim zdążysz spakować wszystkie
walizki, książki Kafki, i ustawić je w szeregu przy drzwiach.
nie będę kłamać. nie przyzwyczaiłaś mnie do tej zmarzliny, do ziemi skutej
lodem, pod którą nic nie rośnie. prostowanie tego byłoby grzechem, faux pas.
po prostu wyprowadźmy się, to takie klarowne. zarzućmy sieci gdzieś indziej.
nie Reykjavik, nie Oslo. mieszkanie tu przypomina żucie źdźbła trzciny, która
wystaje ponad wszystkie w szeregu. trzcina to nie rabarbar.
chcę wstrząsać butelką soku pomarańczowego tak, żeby miąższ unosił się,
opadał, i nie przywodził tym na myśl drobnych ryb wody lodowatego jeziora,
w którym moczyłyśmy stopy. chcę kupić balon jak ten wiszący pod sufitem
w twojej sypialni. jak to jest właściwie z tym helem, Bonnie? czy to prawda,
że dostateczna jego ilość potrafi nas unieść?
teraz śpisz naprawdę, a może tylko udajesz, odwrócona plecami i równie nieufna
jak wtedy, gdy przyszło nam mieszkać razem. Bonnie, pamiętasz jeszcze Höfn?
jestem ci matką, ojcem i daryl hannah, ale nie potrafię zastąpić ci tego miasta.
nigdy nie będę dostatecznie chłodna w środku, choć może kiedyś zapachnę rybami.
w końcu z dnia na dzień się upodabniam. twarz w lustrze jest już łososiem,
od tej twarzy pachnie koniakiem i koprem jak marynatą. powiedz mi, Bonnie,
czyje tym razem są te spierzchnięte usta, odbite na rondzie szklanki z meukowem,
bliźniacze ślady jak bezy?
jeśli śpisz naprawdę, za chwilę się obudzisz i potrzesz oczy wierzchem dłoni.
błyśnie Reykjavik za oknem, zobaczę twoje splątane rzęsy i stracę odwagę,
by o cokolwiek już ciebie pytać.
światła. pocierasz oczy i wiszą nad nami. nie prowadzą do rzymu i nie schodzą się
jak refleksy w akwarium na jednej, śliskiej rybie. może to rodzaj terapii, Bonnie,
może rozpraszają się, bo potrzeba tej podróży jest silniejsza od fotela pod lampą.
od kwietnia śnią mi się szyny i są to szyny wyślizgane, które matka wskazywała palcem
i groziła, by nie chodzić nad morze wzdłuż torowiska. ten grymas twarzy twojej matki
i jedyna ścieżka mijająca pociągi, ta przez błoto i wysokie, twarde trzciny. tylko to mi się śni.
że idziemy, mając brudne, poranione dłonie i jeszcze nie widać morza.
budzę się o pierwszej w nocy i dotykam językiem podniebienia. sprawdzam tylko,
czy nadal je mam. czy nie rozpuściło się w ślinie jak tobie, Bonnie, bo już nie pamiętam,
kiedy ostatnio targałaś fotel na werandę, żeby tylko popatrzeć na ten błękit. nie masz siły,
ja jej nie mam tuż po tobie. za kilka lat przeżyję zawał, zastój, zasłuchanie. nic tylko światła.
tylko keith jarrett, ten koncert w köln. jak bańka.
ktoś nieustannie wyrywa kartki z kalendarza.
tekturowa oprawa, kilka miesięcy z miniaturami renoira wiszą na gwoździu,
do którego nie sięgam nawet stając na palcach. jest być może piąty sierpnia.
czy cokolwiek się zmieniło prócz tego, że mam śliwkowy blezer, że wyjeżdżasz
bez słowa? gdyby to było prawdą, powiedziałabym ci, że jesteś mi równie obca
jak brzeg, o który się otrzesz, z którego napiszesz mi: jestem w oslo, genewie,
warszawie, frankfurcie. dokąd to, Bonnie?
sepia za oknem jak w starych filmach. syn Gabrieli wchodzi przez balkon jak złodziej,
choć jest mi bliższy niż ty teraz, Bonnie. rwie renoira i zostawia mi sierpień na stole,
jakby wiedział, że w tym domu właśnie coś się skończyło.
przyszedł list z Queensland, który pisałaś jeszcze w samolocie. Bonnie,
znam cię na tyle dobrze, że potrafię rozpoznać tą chwiejność pisma
po trzech screwdriverach i tivoli. jest nieznośny sierpień, dzień w dzień
widzę cię niedaleko Perlan i przecieram oczy ze zdumienia. czyli nadal
jesteś tutaj. Reykjavik cię oswoił, czego ja nie zdołałam zrobić.
ile jest racji w tym, że mnie zostawiłaś, Bonnie; czy ty naprawdę wyjechałaś
tylko po to, by dowiedzieć się, że małżowa perła rzucona na szklaną płytę
jest w stanie się odbić? ze wszystkich rzeczy, które robiłyśmy razem
zdarza mi się jeździć nad jezioro. obserwuję połów, miarowe falowanie trzciny.
spróchniałą łódkę na piasku wkrótce podmyje woda i wypłynę na dobre, bo wciąż
nie mogę się przyzwyczaić do ciszy tego domu. czasami zdaje mi się,
że słyszę xiu xiu za ścianą i nie ma w tym nic dziwnego. odkąd twoje radio
stoi na mrozie, włącza się tylko the fox and the rabbit, i momentalnie cichnie.