ELEGIA SUCHOLESKA
Dodane przez admin dnia 01.01.1970 00:00
Gdybym krzyknął, nie usłyszałby mnie nikt,
anielskie zastępy to sztuczne włosy – peruczka
kiedyś przyciskana do serca przez starszego pana,
która musiała umrzeć, choć jeszcze się stroszy,
tu na wysypisku.
Przerazić się tej „rzeczy” to wstyd,
beznamiętnie podziwiać też nie można, jej kolor
pękł i pękają też rzeczy wokół niej, jakby
zadomowiła się tu jakaś istota, wirus albo
owo beznamiętne „coś jeszcze” – czynnik iks.
Zadomowić się tutaj to niemożliwe, choć są
mieszkańcy – ptasi jazgot unosi się nad
kępkami traw, które pokryły już stertę ubrań,
i puchną od mchu kraciaste koszule i spodnie,
jakby na nowo – po porzuceniu – wypełniało je ciało.
Ale tu nie da się kochać, bo język jest bezradny
wobec fragmentów szczątków i zapożyczeń,
twarz tutaj, to jest ślad po rozmowie, głos
usłyszany, gdy przez szczelinę w resztce muru
przepływa powietrze
i śpiewa ów nikt będący tu wszędzie.
Gdybym krzyknął, nawet gdybym to zrobił,
to co usłyszałby ów słuchający, bohater bez cienia
i możliwości podróży?
Gdzie w słowie „pragnąć” giętkość się odzywa,
w którym miejscu błyska możliwość zrozumienia –
nie wiem, między zgięciem kolan (żeby tu usiąść)
a chłodem od ziemi jest tylko widok.
Kochać
to dużo, żeby nie powiedzieć za wiele. Ten widok –
peruczka u stóp – dostarcza wszelkich wyjaśnień,
jej pleśń od wewnątrz i połysk, gdy słońce oświetla,
to jest język nie do przełożenia, onieśmiela i kusi
żeby wyciągnąć dłoń i dotknąć, lecz niczego nie zmieni
ten gest. I pozostanie pusty.
I nic, żadnych wieści, telefon głuchnie w dłoni,
chociaż jest zasięg, granica jest dalej.
Zmienić trzeba przyzwyczajenia i dróżki, bo można
spotkać własną zdradę, a wtedy zaświeci ci w twarz
i będziesz musiał opowiedzieć, a nie ma żadnej historii,
są dzieci błąkające się bez celu, po Szewskiej i
Wronieckiej – gdzie już nie możesz chodzić.
A płonie coś, płonie na dłoniach jest zaśpiewem ptaków
choć słyszysz to od ludzi, pod bramą
na Różanej, gdzie rosną drzewa morwy.
Klucz, który
otwierał drzwi mieszkania, leży przy źdźble trawy,
trawa wypełnia twoje myślenie,
toczy się trwanie jak kulka śniegu, ciągnie za sobą i
mnie też nie zna, jak wszystkich przede mną,
żadnego przestoju, zmiany taktu czy rytmu:
to płonie tak, płonie ta dłoń.