Powrót
Dodane przez admin dnia 01.01.1970 00:00

Job 19, 27

Wracałem
byłem sam

Aż spod nóg
od kostek granitu
szarzejących najrozmaiciej
wyraźniejących aż
chciałoby się zliczyć
doświadczyłem że kamień
cisza to oniemiałe uczucie

Byłem sam
coraz bardziej nie było nikogo
nawet sylwetki na skwerze
to były tylko jałowce

Nagle kochałem
swobodnie
wokół

Jakby porwany
brakiem miłości

Byłem pewien
że słucha

Wysłuchuje

Obejmuje tak mocno
odepchnięciem

Łaknie

Całym miastem

Nic nie znaczyło
odrębnie nie było
miejsca na lęk

Godziłem się z każdym
cierpieniem nic
nie ubywało mimo
to treść wzbierała
wypływała słowami
stylem

Pustka nawet cudownie
nie musiała się napełniać

Lśnił jaskrawo bezsilny
Mars pociąg z oddali
ostrożnie popróbował
słyszalności żelazny flet
zawieszający ekstazę
milczenia

Z tym osamotnieniem
nie porównać niczyjej bliskości

Jak twarzą w twarz

Wprost

Istnieniem

Nieszczęście nie jest
nieszczęściem nie jest
brakiem szczęścia

Nie ma
już nigdy nie ma
wyjścia

To ja zobaczę
oczy moje ujrzą
nie kto inny


Świdnica, 6 marca 1995 r.