Odprowadza mnie jabłko
Dodane przez admin dnia 01.01.1970 00:00
Odprowadza mnie jabłko
z jesiennego sadu,
na małą stację kolejową,
a oczy ma z każdej strony,
takie jest patrzliwe.
Spawacz z mieczem ognistym,
niebieskie rzuca iskry.
Łączy niewidzialne wagony
w pociąg ponad rajem,
w ekspres ponad lasem.
Urywają się rozmowy,
których nikt nigdy
za nas nie dokończy.
Może słów nam brakło?
W raju tylko
rajskie jabłka
były prawdziwe,
a i to u sąsiada,
który robił z nich
wino domowe,
zbyt oszczędnościowe,
bo prawie bez cukru.
I może właśnie dlatego
miał sporo octu
w sobie.
Nie uśmiechał się nigdy.
Podobno nawet pszczoły
znosiły mu do ula
kwas pruski,
bo skumały się z prusakami
z jedynego bloku,
który stał w Rajsku,
jako przedsionek piekła.
W raju Adam nosił
bardzo ziemskie nazwisko.
Z każdym drzewem,
z każdym kwiatem
był blisko.
Próbował je nieudolnie
nazywać po imieniu
i zapisywać wiatrem
na wielkim kamieniu.
Czasem bratka polnego
poklepał po ramieniu.
Śmiały się z niego
wcześniej stworzone
żaby i strumyki
i nawet mu wróżyły,
że zostanie nikim.
Jedynie Matka go rozumiała,
także wtedy, gdy trafiał
do rajskiej gospody
i spijał na niebieską kreskę
pitne miody,
płynące stróżką do kufla,
jasną jak warkocz anielski,
lub niebieski upał.
W raju jeszcze Ewa
była prawdziwa.
Z każdym od nowa
bardzo zmysłowa.
Podobno dlatego
- jak mówili -
że była nieślubną córką
praczki z linoskoczkiem
i stąd jej emocje.
Linoskoczek oddał wtedy
najdłuższy skok
w swym życiu.
I aż do dzisiaj
nikt nigdzie go nie spotkał.
Ewa natomiast wzięła
po swych rodzicach
zamiłowanie do czystości
osobistej
i słabość do artystów,
zwłaszcza początkujących.
W raju tylko
wędrowny fotograf
znał szatańskie sztuczki.
Węża miał nawet w kieszeni
i nie próbował go ukryć.
Pochodził z epoki dagerotypu,
a może chciał
dać nam do zrozumienia,
że istniał prawie zawsze.
Jego bliska współpracownica,
małpa fotogeniczna,
była wyjątkowo bezczelna.
Zdarzało się nawet
spotkać ją na zdjęciach
ślubnych,
w objęciach pana młodego,
albo pod sukienką
młodej zwykle panny.
Stąd podobno
i dzieci
szybko po weselu
przychodziły na świat.
W raju na balkonie,
w drzewa rajskiego koronie
była jeszcze Maria,
nie przymierzając,
jakby z Krużlowej,
(ale to dopiero później odkryłem).
Maria od początku
nie była prawdziwa,
nawet wtedy, gdzy przychodziła
grać Chopina
na niebieskim fortepianie.
Może dlatego tak trudno
było mi z nią rozmawiać.
Chodziłem pod jej balkonem
łamany kołem
miłości, wiary i nadziei.
W raju dziwna
jeszcze była
szklana kula.
Leżała na najwyższej
półce rajowniczka.
Krążyły o niej wieści,
że wygrał ją kiedyś
dziadek Józef,
który wykupił
wszystkie losy świata,
(jaki ten świat
był wtedy mały),
aby ją zobaczyć.
Dochód z loterii,
już wówczas
przeznaczony był
na wysokie cele.
I zaraz góry
poczęły rosnąć,
a doliny
stawały się ciepłe.
Oglądałem kulę
dniami i nocami.
Gdy się dobrze wpatrzyłem,
przy dobrej pogodzie,
widziałem miasta,
które rosły i rosły,
jak grzyby po burzy.
Wtedy dziadek Józef
mówił, że wali się świat.
Gdy się zachmurzyło
skulona fala morska
głaskała mi stopy,
żeby po chwili
znowu się odbić.
Raz nawet w kuli
przy Wielkiej Niedzieli,
wyszła tęcza
i Maria grała
dla mnie Chopina,
patrząc mi w oczy.
Wciąż jednak mało,
jak mi się wtedy
wydawało
było tych widoków.
Dlatego któregoś popołudnia,
gdy wszyscy drzemali
po wielkim obiedzie,
rozbiłem szklaną kulę.